Wracam do domu. Z autobusu widzę leżącego na ziemi faceta. Nie rusza się. Niecałe 10 minut później (nie wziąłem komórki) dzwoniłem z domu na pogotowie, później na policję, aż na straż miejską, która zajęła się tą sprawą. To było prawdopodobnie najlepsze, co mogłem zrobić…

Zdarza się. Dzieją się różne problemy. Ale…

Komentarze. Ludzie obok stoją, jedni go wogóle nie zauważają, inni neutralnym głosem mówią: „trudno, pewnie nie żyje”. Robią większy krok, by go obejść. A kiedy czytamy przypowieść o Samarytaninie dziwimy się: „jak można przejść obok niego i nie pomóc, pójść dalej, w swoją stronę?!”.

Dawniej nie mieliśmy telefonów, straży miejskiej i tak działającego pogotowia. Trzeba było iść ileś kilometrów do miasta, do karczmy by tego Samarytanina przenocować. Ocalić go. Teraz wystarczy wykręcić numer. Czemu prawie nikt tego nie zrobił? (to były godziny szczytu)

Podobną sytuację zauważamy w Tybecie. Z racji tej, że w br. (2008) odbywa się olimpiada w Pekinie, media nagłośniły sytuację Tybetańczyków, cały świat jest z Tybetem. I co z tego? Czy to coś daje?

Chiny doskonale znają opinie świata na temat swych działań, łamania praw człowieka. Wszyscy się temu przyglądamy, mówimy, że jesteśmy przeciw. Jednocześnie połowa rzeczy, jakie kupujemy jest made in China. (Chociaż Jestem daleki od bojkotu tych produktów, zrodziłoby to przykre konsekwencje).

To są te same sytuacje. Przechodzimy obok i albo boimy się, albo nie chce nam się pomóc potrzebującemu. Przyglądamy się, komentujemy, jesteśmy przeciw. A skutek? Brak.

Też była cała akcja medialna przeciw Białoruskim rządom. Jesteśmy przeciw, a jednocześnie nie umiemy temu zaradzić. Przypowieść pokazana w Biblii przetacza się przez nasze czasy. Jednak problemy rosną do takich rozmiarów, że niezwykle ciężko im zaradzić. I co z tym zrobić?

Tags